sobota, 11 czerwca 2022

Triangle of Sadness - recenzja

 


Ruben Östlund śmiało zmierza w kierunku wykręcenia rekordu w Cannes. Od roku 2014 nakręcił trzy filmy. Z wszystkimi pojawił się na festiwalu. Wszystkie zdobyły główne nagrody. Dwie Złote Palmy i najlepszy film w sekcji Un Certain Regards (doskonały „Turysta”). Jeżeli passa się utrzyma to już następny film może zapewnić mu tytuł pierwszego reżysera z trzema Złotymi Palmami na koncie. Miejmy nadzieję, że będzie to zarazem tytuł, który wpuści trochę świeżości do jego filmografii, bo o „Triangle of Sadness” z całą pewnością nie można tego powiedzieć. Co nie znaczy, że jest to zły film. 

Nowe dzieło Östlunda stanowi dopełnienie, ale też krzyżówkę, dwóch poprzednich. „Turysta” w błyskotliwy i zabawny sposób opowiadał o dzisiejszej męskości, różnych problemach i rozterkach współczesnego mężczyzny oraz jego roli w społeczeństwie i rodzinie. „The Square” również zahaczał o te tematy, ale przy okazji komentował w cięty sposób świat sztuki współczesnej o którym to opowiadał poprzez serię anegdotycznych scenek. „Triangle of Sadness” jest hybrydą obu filmów, dopinającą tę trylogię o męskości, ale też kontynuującą nabijanie się z łatwego celu jakiejś grupy ludzi. W poprzednim filmie byli to oderwani od rzeczywistości artyści, w tym najnowszym natomiast są to bogacze, modele i influencerzy. 

Historię można podzielić na trzy wyraźne segmenty. Pierwszy, ten najkrótszy, wprowadza parę głównych bohaterów (teoretycznie, bo trochę się to później rozmywa), popularną modelkę i jej partnera, również modela, ale dopiero aspirującego do zostania „kimś” w tym świecie. Östlund wykorzystuje ten segment do podzielenia się kilkoma bystrymi spostrzeżeniami na temat świata mody i relacji damsko-męskich. Z niemałą satysfakcją wskazuje chociażby, że jest to jeden z niewielu zawodów na świecie, gdzie to kobiety zarabiają zdecydowanie więcej od mężczyzn, co jest źródłem frustracji dla bohatera filmu. 

Drugi segment, zdecydowanie najlepszy, spędzamy na pokładzie luksusowego liniowca gdzie wspomniana para wypoczywa w towarzystwie ludzi nieprzyzwoicie bogatych. Mamy tam rozgadanego rosyjskiego oligarchę (świetny Zlatko Buric znany z roli Milo w trylogii „Pusher”), znerwicowanego członka zarządu jakiejś korporacji ukutej w Dolinie Krzemowej, a także sympatyczną parę poczciwych starszych Anglików, którzy fortunę zbili na produkcji granatów i min przeciwpiechotnych. Jest to wszystko oczywiście idealnym materiałem do przejechania się po tym ostrzem satyry, obśmiania, skrytykowania i przejaskrawienia. Zwłaszcza, że Östlund nie zapomina też o żartobliwym portrecie załogi okrętu dowodzonego przez marksistę (niewielka, ale soczysta rola Woody’ego Harrelsona). 

Trzeci segment, najdłuższy, jest też tym najsłabszym, ale jego największym problemem jest w sumie to, że Östlund nie jest zbyt dobry w przycinaniu swoich filmów. Bez wchodzenia zbyt głęboko na teren spoilerów, luksusowy okręt tonie, garstka ocalałych ląduje na bezludnej wyspie (spokojnie, wspominano o tym w oficjalnych materiałach), a dotychczasowa hierarchia wartości zostaje przewartościowana, bo na szczycie łańcucha pokarmowego ląduje osoba, która potrafi zdobyć jedzenie, a nie leniwy bogacz, któremu dotąd usługiwano. Jest to źródło do nowych radosnych gagów, złośliwych spostrzeżeń i satysfakcji ze zmieszania bogaczy z błotem. 

„Triangle of Sadness” jest filmem zabawnym, chwilami nawet bardzo, kilka pomysłów wciąż wywołuje uśmiech na twarzy, gdy sobie o nich przypomnę. Jak to było w poprzednich filmach, na poziomie pojedynczych scen Östlund potrafi zachwycić, ale tutaj już znacznie rzadziej niż dawniej, częściej po prostu jest precyzyjny w tym, co chce powiedzieć, celnie i błyskotliwie punktując pewne sprawy. Największym minusem „Triangle of Sadness” jest więc to, że wszystko to już było opowiedziane wcześniej w innych filmach tego reżysera, ale zrobione lepiej.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz