niedziela, 28 lutego 2016

The Forest (Las samobójców) - recenzja


W zeszłym roku ze swoim nowym filmem przyleciał do Cannes reżyser Gus van Sant.The sea of trees” opowiadał o tym, jak to Matthew McConaughey chodził po lesie i próbował uporać się ze stratą żony. Nie był to byle jaki las, bo japoński Aokigahara, znany jako popularne miejsce wśród samobójców. Film został wygwizdany, brutalnie zmiażdżony przez prasę i od tamtej pory zapomniany przez dystrybutorów filmowych. Miałem okazję obejrzeć, niewielka strata dla kinomanów na całym świecie. Wspominam o nim, bo oto pojawił się horror „Las samobójców”, którego akcja osadzona jest w tymże miejscu.

środa, 24 lutego 2016

There Will Be Blood (Aż poleje się krew) - analiza


Cieszę się, że istnieją jeszcze twórcy tacy jak Paul Thomas Anderson, którzy robią filmy takie jak „Aż poleje się krew”. Kino totalne, inteligentne, nietraktujące widza jak idioty, opowiadające coś ciekawego o naszym świecie, dające po głowie, a przy tym idealnie wyważone, perfekcyjnie zrealizowane, zdyscyplinowane, ale i nieco niewygodne, stawiające przed widzem barierę, a raczej przeszkodę, jeżeli tylko postanowi się z nią zmierzyć i nie podda po drodze, otrzyma w prezencie coś wielkiego.

wtorek, 16 lutego 2016

Taylor Kitsch - najbardziej pechowy aktor w Hollywod?


Nie wiem, czy Taylor Kitsch jest najbardziej pechowym aktorem w branży, czy też jest zupełnie pozbawiony instynktu, który ostrzegałby go w porę przed angażowaniem się w skazane na porażkę projekty. Jeżeli rzeczywiście jest beznadziejnym przypadkiem pechowca, to los był dla niego wyjątkowo okrutny, bo mało który młody aktor dostał w życiu tyle okazji wspięcia się na sam szczyt. Mało który też, tak spektakularnie, i tak często, spadał na samo dno. Kariera Kitscha obfitowała w momenty, gdy wszystkim wydawało się, że aktor zmierza już prostą drogą na sam szczyt. Zawsze jednak kończyło się tak samo...

niedziela, 14 lutego 2016

Deadpool - recenzja


Dobiega końca weekend. „Deadpool” ma już na koncie jeden rekord, pobił lutowy wynik najwyższych piątkowych wpływów z biletów należący dotąd do „50 Shades of Gray”. Gdy doliczyć do tego pieniądze z zagranicy, to na konto filmu trafiło już 135 milionów dolarów. Bynajmniej to jeszcze nie koniec koszenia „kapuchy”, bo w USA trwa właśnie długi weekend, film zbiera pozytywne recenzje, publiczność go chwali, więc kolejni widzowie zapewne będą dalej napływać do kas biletowych. Jeszcze za wcześnie, by na serio bawić się w proroka, ale jeżeli zyski będą dalej rosły, to krajobraz kina super-bohaterskiego może w najbliższym czasie ulec lekkiej modyfikacji, albo raczej urozmaiceniu. Ryan Reynolds i reżyser Tim Miller udowodnili, że jest zapotrzebowanie na kino komiksowe z wyższą kategorią wiekową. Gdy pod koniec ubiegłej dekady, „Hangover” rozbiło bank, trzynastokrotnie przebijając swój budżet (35 milionów), w kolejnych latach niemal co druga komedia była robiona pod kategorię R. Nie spodziewałbym się, że nagle X-meni zaczną bluzgać na lewo i prawo, a Hulk wyrywać kończyny, ale jest szansa, że otworzy to ścieżkę dla innych komiksowych projektów, które na wyższej kategorii wiekowej mogłyby tylko zyskać. Zwłaszcza, że Marvel pozwala sobie na coraz więcej w netflixowych serialach, więc kto wie, może twórca telewizyjnego Punishera otrzyma zgodę na pierwszy projekt dla dorosłych od studia Marvela.

sobota, 13 lutego 2016

Metallica: Through the Never (recenzja)


Miałem ochotę obejrzeć wczoraj wieczorem jakiś film, ale w piątek potrzebuję już rzeczy stymulujących, bo inaczej nocny seans zakończy się prawdopodobną drzemką w fotelu. Padło więc na fabularyzowany koncert Metalliki. To był strzał w dziesiątkę, po kilku minutach ręka bezwiednie sięgnęła po regulator głośności i podbiła go w górę, zespół szalał na ekranie, mi rytmicznie chodziły kończyny, palce wybijały rytm o stół, głowa podrygiwała, noga tupała, ściany drżały, a ja się czułem, jakby jutra nie było. Ani sąsiadów za ścianą. Muszę ich chyba teraz unikać przez kilka dni na ulicy.

środa, 10 lutego 2016

Spotlight - recenzja


Brakowało mi historii opisujących pracę dziennikarza w taki sposób. Nie, jako ekscytującą przygodę z pogranicza kina akcji, albo wstrząsający thriller, czy też kipiącą cynizmem satyrę, ale jako opowieść o żmudnym, pełnym poświęceń, wielomiesięcznym śledztwie. Opowieść o pogoni za tematem do numeru, który miał jedynie strącić z jabłoni jeden zgniły owoc, doprowadził jednak do odkrycia kolejnych, na tej samej gałęzi, a później następnych, żeby w końcowym efekcie solidnie wstrząsnąć całym drzewem i to u jego podstaw. Jest to w końcu opowieść o zespole, o sile tkwiącej we współpracy, o rozkładaniu ciężaru na barki kilku ludzi, o dziennikarzach poświęcających się pracy w 100% i wiedzących, że biurko obok siedzą kolega i koleżanka, którzy włożą w zadanie równie wiele serca. Opowieść o ludziach, którzy trafiają na strup, więc ich zadaniem jest delikatne, ostrożne, rozdrapanie go, żeby przyjrzeć się temu, co skrywa, może tylko delikatną ranę, która wymaga zagojenia, a może zakażenie, które zaczyna drążyć już cały system. Żeby to rozstrzygnąć, muszą najpierw poznać wszystkie fakty, chodzić, dopytywać się, czasem od drzwi do drzwi, czasem od instytucji do instytucji, krążyć, poszukiwać, zadawać pytania, być może prowadzące donikąd, a być może ustawiające kierunek poszukiwań w nowym punkcie. I znowu to samo, dopytywanie się, poszukiwanie, sprawdzanie informacji, chodzenie, chodzenie, chodzenie...

niedziela, 7 lutego 2016

Zoolander 2 - recenzja


Ten film to fenomen. Nie wiem, jakim cudem, coś tak głupawego, przesadzonego w tak wielu aspektach, ciągle balansującego na granicy dobrego smaku, a często ją przekraczającego, jest zarazem tak bardzo fajne. Ale to tak naprawdę, autentycznie, szczerze - fajne. Wielokrotnie rechotałem, uśmiech nie schodził mi z ust, a im bliżej było końca, tym bardziej się on poszerzał. Może akurat miałem wyjątkowo dobry humor, ale chyba po prostu jest coś zwyczajnie ujmującego w tej bezpretensjonalnej celebracji głupoty i radosnej zgrywie z show-biznesu. Najwyraźniej podobnie myślą beneficjenci tegoż, bo tłumnie stawili się na planie zdjęciowym. Ilość gościnnych występów, popkulturowych smaczków, hołdów składanych gwiazdom oraz gwiazd drwiących z samych siebie jest tutaj prze-o-gro-mna. I większość jest trafiona w dziesiątkę.

piątek, 5 lutego 2016

Point Break - recenzja


Całkiem spoko ten dokument o sportach ekstremalnych od Mountain Dew, ale nie rozumiem, dlaczego nazywa się jak film Kathryn Bigelow z początku lat 90. Wyjaśnienie pewnie było ukryte w dialogach pojawiających się w scenkach fabularyzowanych, które wprowadzały do kolejnych pokazów kaskaderskich. No niestety, nic na to nie poradzę, za każdym razem, gdy bohaterowie otwierali usta, mój umysł przełączał się bezwiednie na tryb „stand by”. Obiło mi się o uszy, że jeden bohater nazywał się Utah, a grający go aktor chyba próbował złożyć hołd Keanu Reevesowi, ale trochę przesadził z minimalizmem środków aktorskich, bo wyglądał jak drzwi od stodoły z blond peruką. Drugiego nazywali Bodhi, chyba nie miał nic wspólnego z postacią graną przez Patricka Swayze, bo leciał na ekspresji typu „lubię wąchać swoje bąki, jestem natchnionym ekologiem, a tak w ogóle, to - fuck the system, duuuude”. Tak, istnieje taka ekspresja. Nie wiem tylko, co tam robił Ray Winstone, pewnie liczył dolary poza kamerą, bo przed nią to sprawiał główne wrażenie, jakby się stale rozglądał, czy nagle nie wyskoczy na niego Gary Busey. Sam bym się rozglądał, Gary jest nieobliczalny, a mogło do niego nie dotrzeć memo, że tym razem, kto inny gra Pappasa.

środa, 3 lutego 2016

Fargo - pierwszy sezon


W końcu nadrobiłem pierwszy sezon „Fargo”. Wyśmienity serial. Wbił się we mnie szponami i nie puszczał stalowego uścisku dopóki nie obejrzałem wszystkich odcinków. Największy poklask zebrał Billy Bob Thornton, bo to przecież on otrzymał nominacje do chyba wszystkich liczących się nagród aktorskich (uwzględniających występy telewizyjne) i zgarnął Złotego Globa. Dziwnym nie jest, to bardzo dobra rola, a przy tym cholernie atrakcyjna postać, bo łajdacy, szczególnie utalentowani i diablo inteligentni, zawsze byli wdzięcznym tematem do opowiadania. Na mnie jednak największe wrażenie zrobił Martin Freeman.