poniedziałek, 8 lipca 2013

Now You See Me (Iluzja) - recenzja


„Że coooooooo!?” – ciśnie się na usta, przy jednoczesnym wywracaniu oczami, po finałowym twiście filmu Leterriera. Spokojnie, niczego nie zamierzam zdradzać. Dość jednak powiedzieć, że ostatni element fabularnej układanki (słowo daję, że to zbyt nobilitujące określenie dla tego scenariusza) przyszedł mi do głowy po pierwszych trzydziestu minutach filmu. Natychmiast został odrzucony i wyśmiany w duchu jako głupi, nielogiczny i niemający oparcia w zachowaniu bohaterów. Wtedy jeszcze wierzyłem, że ktoś odpowiadający za składanie literek w zdania i ileś tam osób poprawiających to później, wpadli na sensowne połączenie tego fabularnego bajzlu w całość. Co mogę powiedzieć, w chwilach niedoli, człowiek musi się łapać jakiejś nadziei…

Finał to jednak najmniejszy problem filmu „Iluzja”. Zakończenie już zasadzie tylko stawia kropkę nad i, w tym karkołomnie głupim scenariuszu, wypełnionym dziurami logicznymi i kartonowymi postaciami. Reżyser dwoi się i troi, żeby zamaskować niedostatki fabularne. Otumania i ogłupia, kolejnymi zbędnymi fajerwerkami wizualnymi, niemającymi większego sensu scenami akcji, zgrabnymi nogami Isly Fisher oraz… nie, w zasadzie to tyle. Przyznaję, praktycznie cały czas coś się dzieje, ale to pewnie z troski o to, żeby widz nie miał przypadkiem za dużo czasu na myślenie. Myślenie jest złe. Myślenie prowadzi do obnażania intelektualnych mielizn scenariusza.

Drugim dużym grzechem Letteriera jest lenistwo. Poszedł na łatwiznę i magiczne sztuczki zaprezentował przy pomocy sztuczek komputerowych, co jest niedopuszczalne w filmie o iluzjonistach. No niestety, trzeba odrobić zadanie domowe, zatrudnić ekipę, która wynajdzie lub wymyśli ciekawe "magiczne" występy, a następnie zwyczajnie powtórzyć je na planie. Inaczej całą magię (nomen omen) przedsięwzięcia szlag trafi. Przecież chodzi o to, żeby zastanawiać się później jak oni (iluzjoniści) to zrobili, a nie jakiego programu graficznego użyli okularnicy z przetłuszczonymi włosami.

Kończąc, wypadałoby napisać, że po wyłączeniu komórek mózgowych i nie zastanawianiu się nad logiką (a najlepiej zamienieniu się mózgiem z szympansem), można się całkiem nieźle bawić. W końcu to przede wszystkim widowisko rozrywkowe i jako takie utrzymuje naszą uwagę od początku do końca. Nie zrobię tego jednak. Dość już mam usprawiedliwiania przeciętnych historii, nieprzeciętną stroną techniczną. Sprawność warsztatowa nie zawsze wystarcza, nie można przecież wiecznie pobłażać głupim filmom, stawiając na piedestał ekipę techniczną. Czasem już zwyczajnie nie sposób zignorować indolencji twórczej scenarzystów i udawać, że ogromne dziury logiczne, przerażające natężenie kretynizmów i zupełne rozminięcie się ze zdrowym rozsądkiem, nie przeszkadzają. Przeszkadzają jak cholera, bo świadczą o pogardzie widzem. A takiego. Abrakadabra, spadaj (Leterrier) do diabła. 

3 komentarze:

  1. Ciekawa i dobrze napisana recenzja z którą do końca nie mogę się zgodzić, dlaczego...

    https://www.youtube.com/watch?v=VneObuuRyk8

    Serdeczne Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, chilout to tylko film o magii:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zgadzam się z Twoim zdaniem w stu procentach, ten film obraża inteligencję widza. Czy naprawdę tak trudno zrobić niegłupie kino rozrywkowe?

    OdpowiedzUsuń