Debiut Aarona Sorkina w roli reżysera. Jak można było przypuszczać, jest to przede wszystkim popis umiejętności scenopisarskich Sorkina. Już pierwsze kilka minut, w których dowiadujemy się o karierze sportowej bohaterki, jest popisowym przykładem budowania efekciarskich długich monologów, układania bezbłędnego rytmu i tempa wypowiedzi, a także upychania dużej ilości informacji w wystrzeliwane szybkimi seriami dialogi. Jessica Chastain łapie ten rytm wzorcowo i bez zadyszki przebija się przez kolejne partie dialogowe, zawsze idealnie wstrzeliwując się w tempo, a także tonację emocjonalną. Ruda uwielbia wcielać się w wyraziste, silne, niezależne kobiety, a Molly jest tego kwintesencją: inteligencją, sprytem, błyskotliwością, ale również urodą i seksapilem, rozpycha się łokciami w męskim świecie, próbując wywalczyć sobie wysoką pozycję w łańcuchu pokarmowym.
Pewnym zaskoczeniem jest Michael Cera, który zabłysnął tutaj w małej roli gwiazdy kina będącej częstym bywalcem pokerowych rozgrywek organizowanych przez Molly. Nie zostaje powiedziane w jakiego autentycznego aktora wciela się (plotki mówią, że częstymi gośćmi wieczorów u Molly byli Ben Affleck, Leonardo DiCaprio oraz Tobey Maguire) więc figuruje tutaj jako Gracz X. Jego bohater to dupek, który z rozbrajającą szczerością mówi w pewnym momencie, że kocha poker, bo uwielbia niszczyć cudze życia. Cera odgrywa go subtelnie, a niewinny, młodzieńczy (łamane przez pierdołowaty) wygląd, maskuje paskudne wnętrze, które zdradzają głównie zimne oczy uważnie lustrujące otoczenie i okazjonalny złośliwy uśmiech. Dobra rola.
Sorkin-reżyser skupia się przede wszystkim na niewchodzeniu w drogą Sorkinowi-scenarzyście, ale nie znaczy to, że „Molly’s Game” jest filmem teatralnym w formie. Sorkin uważnie odrabiał lekcje u boku Finchera i Boyle’a, ale brakuje mu niestety ich talentu, żeby zrobić coś równie dobrego. Z filmu będzie się więc pamiętać konkretne sceny za dialogi i kreacje aktorskie, a nie błyskotliwe przedstawienie ich na ekranie, ale powodów do narzekań nie ma. Co najwyżej do faktu, że operowanie różnymi liniami czasowymi i przeskakiwanie pomiędzy nimi nie zawsze wypada płynnie i zgrabnie. Podobny problem jest zresztą z ogólną konstrukcją filmu i historii, bo tak jak w samych dialogach nie ma fałszywych nut (co jest świadectwem nie tylko dobrego scenariusza, ale też talentu aktorów), tak czasem w budowie scen i ich rozłożenia w fabule wyczuwalne są różne drobne zgrzyty. Nic poważnego, ale rzutuje na odbiór całego filmu, który można określić jedynie jako dobry. Co nie znaczy, że nie ogląda się tego z przyjemnością i zaciekawieniem przedstawioną historią.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz