poniedziałek, 5 lutego 2018

ZGNIŁE PARÓWY 2017, czyli największe rozczarowania i traumy filmowe ubiegłego roku.


Obiecałem na początku stycznia, że spróbuję jeszcze zrobić uzupełnienie do tekstu o najlepszych polskich premierach kinowych i napisać krótko o najgorszych filmach jakie zobaczyłem w roku 2017. Nie udało mi się niestety zabrać za to w ubiegłym miesiącu, więc doszedłem do wniosku, że teraz albo wcale. Sporo osób zgłaszało chęć przeczytania takiego tekstu, a zatem – teraz.

Poniższa lista to filmy złe, ale trzy z nich zdecydowanie odstają poziomem od reszty, bo są zwyczajnie lepsze, bardziej dopracowane realizacyjnie i oferują jakieś fajne elementy, o których pamięta się po seansie. Nie zmienia to jednak faktu, że okazały się być dla mnie sporym rozczarowaniem, szczególnie w jednym przypadku, a przez to bardziej wżarły się w serce jak niejedna pozycja, której wlepiłem 2/10. Filmy ułożyłem według kolejności alfabetycznej, nie chciałem niczego wyróżniać ani stopniować ich „gniotowatości”. Najlepsze jest to, że największe szroty i tak wylądowały na pierwszych miejscach. Jest więc jednak jakaś sprawiedliwość i porządek we Wszechświecie.

No dobra, lecimy z tym koksem:

ASSASSIN’S CREED, syf, kiła i mogiła. Bełkotliwy scenariusz, paskudna strona wizualna i narastające uczucie znużenia. Niby wszystko było na miejscu, zdolny reżyser, utalentowany aktor w głównej roli, a wyszła z tego kolejna spieprzona ekranizacja gry. Pewnie pomogłoby, gdyby Fassbender zaliczył dłuższą sesję z jakąś odsłoną gry zanim wszedł na plan zdjęciowy...

BAYWATCH, jeżeli uważasz, że film z Dwaynem Johnsonem nie może być autentycznie zły to obawiam się, że właśnie udowodniono niesłuszność tej teorii. Jest to film przede wszystkim nieśmieszny, humor tutaj bywa: wymuszony, drętwy, żenujący, oczywisty (nadciągające toporne puenty widać z drugiego końca plaży), niesmaczny, obleśny, gówniarski, no co tu dużo mówić – zwyczajnie denny. I żeby widza jeszcze dobić, fabułkę - której nie starczyłoby nawet na odcinek serialu - rozciągnięto do dwóch godzin.


BOTOKS, kino eksploatacji i taniej sensacji, które udaje cięty komentarz społeczny i krytykę patologii drążących polską służbę zdrowia. Patryk Vega chciałby wstrząsnąć środowiskiem i narodem, miesiącami wycierał sobie gębę misyjnym zaangażowaniem, a tak naprawdę jest tylko kabotynem, cynicznie żerującym na polskim widzu. „Botoks” to jakiś alternatywny wymiar. Świat utkany z patologii, wyzbyty empatii, zaludniony istotami pozbawionymi uczuć, ludźmi nie zachowującymi się jak ludzie, lekarzami, którzy chyba rano brandzlują się do zdjęcia doktora Mengele, a przed snem oglądają torture porn w poszukiwaniu inspiracji na następny dzień.

CIEMNIEJSZA STONA GREYA, w pierwszej części jeszcze można było znaleźć jakieś pozytywy, poświęciłem temu przecież recenzję, ale dwójka była już tylko nieoglądalną szmirą utkaną z kolejnych kretyńskich i żenujących scen. Wystawiłem 2/10, ale wliczyłem w to bonusowy punkt za plakat „Kronik Riddicka” widoczny na ścianie dawnego pokoju pana Szarego. Jedyna rzecz, która mnie w tym filmie ucieszyła. Trochę bez sensu, bo nie przepadam specjalnie za „Kronikami Riddicka”.

CO WIECIE O SWOICH DZIADKACH?, jeden wielki suchar, który szybko grzęźnie w gardle. A finałowa scena w kinowym lobby to bezlitosne fatality dokonane na widzu. Dalej się wzdrygam, gdy sobie o niej przypominam. Nawet Mel Gibson nie był w stanie tego odratować.

GEOSTORM, nie. Po prostu – nie.


LIGA SPRAWIEDLIWOŚCI, a Warner dalej nie kuma, co należy robić, żeby nie marnotrawić posiadanego kapitału i w spokoju go spieniężać kolejnymi produkcjami. Nie jest to film tragiczny, ogląda się go bezboleśnie, ma sporo fajnych elementów, pociesznych momentów i dialogów, obsada ratuje wiele scen, a muzyka Danny’ego Elfmana zgrabnie miesza klasyczne motywy z nowymi kompozycjami. Jest to natomiast film pozbawiony duszy, spójnej i ciekawej wizji, błyskotliwych i nieoczywistych pomysłów fabularnych, a także czegoś, co wzbudzałoby w widzu ekscytację podczas seansu. Ot, kolejny przeciętny produkcyjniak, który miał wprowadzać odbiorców w nowy świat, a jedyne co im zaoferował to bałagan, rozczarowanie i znudzenie pokracznym filmowym uniwersum DC.

MROCZNA WIEŻA, dawno nie widziałem już tak bardzo daremnego, nieskładnego, pozbawionego polotu, stylu i pomysłu, a przy tym przerażająco nudnego, filmu rozrywkowego. McConaughey snuje się po ekranie, próbuje być mhroczny i tajemniczy, ale jego postać jest zarysowana tak licho, a zarazem topornie, że ciężko traktować go poważnie. Sceny akcji układano chyba na dwie godziny przed odpaleniem kamer, bo zrobione zostały zupełnie bez serca, finałowe starcie to żenada, która rozmachem przypomina telewizyjne produkcje z lat 90., a cała intryga jest żałosna, nieangażująca i okropnie przynudzająca.

OBCY: PRZYMIERZE, w porównaniu do większości tutaj wymienionych pozycji ten film nie jest taki znowu zły, bo znalazłoby się w nim całkiem sporo pozytywów. Przede wszystkim zdjęcia Wolskiego. Nie zmienia to faktu, że po seansie byłem zdruzgotany. Przez całą drugą połowę filmu czułem, jak coś we mnie powoli umiera ze smutku. Scott stworzył prawdziwe monstrum, które opróżnia portfele i bezlitośnie łamie fanowskie serca. Kiepski interes.


PIŁA: DZIEDZICTWO, lepiej byłoby pograć w bierki z babcią, jak siedzieć na kolejnym tandetnym placu zabaw z egzaltowanym Panem Puzzlem i następną bandą drewniaków.

PIRACI Z KARAIBÓW: ZEMSTA SALAZARA, albo raczej „Piraci z Odzysku: Klątwa tonącego okrętu”. Problem nie w tym, że jest to bardzo złe, bo nie jest. Problem w tym, że pomysł na serię już dawno się wypalił, a teraz jesteśmy świadkami powolnego dorzynania jej i obawiam się, że jeszcze nie zakończono tego procesu.

STRATTON, film nie trafił do polskich kin, ale postanowiłem go wyróżnić, bo wciąż jeszcze wzdrygam się na wspomnienie seansu w brytyjskim multipleksie. Dominic Cooper i Tom Felton w filmie napisanym i nakręconym przez bota. Nie ma w tym nawet 10 sekund fajnego kina akcji, które by przebudziło odbiorcę z letargu i pobudziło do życia.

TRANSFORMERS: OSTATNI RYCERZ, cytując nieśmiertelne słowa Leeloo: "Big ba-da boom". Obłędnie to wyglądało, ale bzdurny i bełkotliwy scenariusz za bardzo rozmiękczał mi mózg.

WIELKI MUR, gdzieś tam, pod kupą koślawego CGI, pociesznych dialogów i przeciętnej fabułki, skrywa się dawny Yimou (znaczy się ten z lat 2002-2006), ale nie jest łatwo się do niego dokopać.


Więcej traum i rozczarowań nie pamiętam.

Nie zdołałem zmusić siebie do zaliczenia w kinie "Emotki. Film".

2 komentarze:

  1. Po obejrzeniu Twojej listy najgorszych filmów AD 2017 postanowiłem sprawdzić jakie jeszcze filmy z zeszłego roku dostały od Ciebie na Filmwebie ocenę niższą niż 5/10, skoro już ich nawet nie pamiętasz. ;) I okazuje się, że w trakcie robienia tego zestawienia wyleciał Ci z pamięci "Sleepless" (Bez snu), "Kuso", francuska "Barbara" oraz japońskie "Zanim znikniemy". W sumie można stwierdzić że było aż 18 rozczarowujących tytułów na które trafiłeś w minionym roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystkie powyższe filmy nie trafiły do polskiej dystrybucji kinowej, a przy układaniu listy postanowiłem ograniczyć się (z jednym wyjątkiem) do tytułów, które można było zobaczyć w naszych kinach.

      Usuń