poniedziałek, 2 lipca 2018

Rok 2018: pierwsze półrocze - najlepsze filmy


Od kilku dni „wszyscy” wrzucają swoje TOP 10 najlepszych tegorocznych filmów z pierwszego półrocza. Ponieważ nikt mnie o to nie prosił to z ciekawości sprawdziłem jak wyglądałaby moja lista. Ponieważ już sprawdziłem i sobie ułożyłem kolejność to w zasadzie warto by się tym podzielić. Ponieważ takie suche listy tytułów uważam za śmiertelne nudziarstwo i żadnej nie poświęciłem więcej jak 10 sekund (upewniałem się tylko, czy autorzy uwzględniali „Call me...” i „Three Billboards...”, a jeżeli nie uwzględniali to zapisywałem to sobie na dnie mojego mrocznego serca) to postanowiłem dodać jeszcze króciutkie komentarze. Ponieważ nie byłbym sobą, gdyby tekst zamknął się na dwóch szybkich przesunięciach suwaka myszy to dorzuciłem jeszcze kolejne dziesięć filmów, które miałyby szansę trafić do TOP 10, gdyby tylko to półrocze nie było TAK BARDZO DOBRE.

1. „Three Billboards Outside Ebbing, Missouri”, to już dzieło dojrzałego twórcy, pokorniejsze, bardziej stonowane, ale bynajmniej niewykastrowane z tego, co czyniło jego dotychczasowe filmy tak ekscytującymi.
2. „Isle of Dogs”, jeżeli miałbym podsumować „Wyspę psów” jednym słowem byłoby to: doskonałość. Niczego bym tutaj nie zmienił.
3. „Call Me by Your Name”, film niczym pierwsza letnia miłość, delikatny, niepozorny, nieco leniwy, pozornie błahy, ale wchodzący pod skórę i niedający o sobie zapomnieć.
4. „Phantom Thread”, najlepszy film Andersona od czasu „There will be blood”, ale też zupełnie inny, subtelny, delikatny, nieoczywisty, a przy tym intrygujący.
5. „Zimna wojna”, ponad dekada burzliwego życia w pięknej pigułce, małej, skondensowanej, ale dającej po głowie, trafiając przy okazji też w serce.
6. „The Shape of Water”, film wygrał cholernego Oscara, ale czasem mam wrażenie, że jestem jedyną osobą, której się on podobał. Pewnie dlatego, że przeciwnicy tak żarliwie krzyczeli o tym, dlaczego powinien się nie podobać.
7. „Lady Bird”, Greta Gerwig zgrabnie wyłuskuje kolejne małe-wielkie momenty z życia maturzystki, skupiając się na skrawkach z życia, ale pokazując też, jak różne drobnostki, wręcz pierdoły z perspektywy dorosłego, mogą być istotne, a wręcz formatywne dla osobowości młodego człowieka.
8. „Hereditary”, jest to ten rodzaj horroru, który ma szansę zostawić piętno na umyśle odbiorcy i przypomnieć o sobie w najgorszym możliwym momencie, czyli gdy jesteśmy sami, nocą, we własnym domu i przypominamy sobie o jakiejś scenie...
9. „Dusza i ciało”, ujmująco delikatna i szczera opowieść o dwójce „dziwaków”, którym nie jest łatwo samotnie, ale niestety jeszcze trudniej bywa u boku kogoś innego. Niebanalne love story osadzone w węgierskiej rzeźni. Można? Można!
10. „Ghost Stories”, jeden z tych filmów, które im straszniejsze się robią, tym bardziej bawią i sprawiają przyjemność, bo doceniamy kunszt w operowania grozą i ogromną pomysłowość twórców.


11. „Niemiłość”, nie jest to najlepszy film Zwiagincewa, ale precyzja z jaką opowiada historię, piękno wizualne, dbałość o detale oraz talent w budowaniu klimatu i tak prezentują poziom, o którym wielu innych cenionych twórców mogłoby tylko pomarzyć.
12. „A Quiet Place”, nie zmieścił się w dziesiątce, bo mógł to być jeden z najlepszych filmów roku, a otrzymaliśmy „tylko” interesującą historię, która zbyt często poświęcała logikę na rzecz lichych emocji.
13. „Marlina: Zbrodnia w czterech aktach”, indonezyjski spaghetti western czerpiący również z nurtu slow cinema. Wysmakowane, pięknie skomponowane kadry, łechcą oczy, zachwycając pustkowiami „przyozdobionymi” pojedynczymi drzewami i zabudowaniami. Muzyka kojarzy się nieco z dolarową trylogią i kompozycjami Morricone. A okazyjne wybuchy przemocy, wątek zemsty, straty i odkupienia przypominają dokonania Peckinpaha (ale też Tarantino).
14. „I, Tonya”, wielogłosowa opowieść o drodze do sławy i upadku w niesławę łyżwiarki figurowej z lat 90. Jest to bardzo odświeżająca, pobudzająca i fascynująca próba ożywienia formuły kina biograficznego. Coś w rodzaju mieszanki „Chłopców z ferajny” z „Deadpoolem”.
15. „W ułamku sekundy”, czyli film, za który Diane Kruger dostałaby Oskara, gdyby tylko był w języku angielskim. Historia o więzach rodzinnych, o matczynej miłości, o współczesnym Berlinie, o tragedii, żałobie, zbrodni, systemie karnym i… nie mogę więcej napisać. Jest to kino pobudzające emocjonalnie i prowokujące intelektualnie, wzorcowo zrealizowane i nie dające o sobie łatwo zapomnieć.
16. „The Disaster Artist”, nie jest to kino nadzwyczajne, realizacyjnie i konstrukcyjnie jest to po prostu solidna robota do której ciężko się przyczepić. Oferuje natomiast ujmująco szczere i uczciwe podejście do portretowanych bohaterów, a rola Franco jest tak dobra, że winduje cały projekt do góry. Przede wszystkim jednak - jest to film, z którego wychodzi się z szerokim uśmiechem, a chyba właśnie na to wszyscy liczyliśmy.
17. „You Were Never Really Here”, kino brutalne, klimatyczne, interesujące wizualnie, bardzo pomysłowe, ale zarazem niedookreślone, jakby złożone z kilku różnych historii składających się na „filmowy trip”, będący nieco odrealnionym doznaniem kinowym, które należy odbierać na poziomie nie tyle intelektualnym, co raczej intuicyjnym, zawierzając wskazówkom udzielanym przez panią przewodnik.
18. „Love, Simon”, nic odkrywczego, chwilami wręcz bywa tandetnie, ale to fajne i sympatyczne kino typu coming-of-age/coming out z młodocianymi bohaterami, których się lubi.
19. „Tully”, niesamowita metamorfoza Charlize Theron (przytyła ponad 20kg), ale też świetna rola, no i dobry, choć chwilami brutalny w swej szczerości, scenariusz.
20. „120 uderzeń serca”, interesująca historia, bo prezentująca epidemię wirusa HIV od nowej, ciekawej strony, która nie została jeszcze przemielona przez popkulturę. Niestety wytraca tempo w drugiej połowie, gdy zaczyna już opowiadać o tym samym, co wszystkie inne filmy o wirusie HIV.

Bardzo mocna pierwsza dziesiątka i sporo kolejnych zacnych filmów w drugiej dyszce. To było dobre sześć miesięcy, a nie miałem jeszcze okazji zobaczyć kilku polskich tytułów, które zbierały dobre recenzje. Druga połowa roku zapowiada się równie dobrze, wiem co mówię, część tytułów widziałem już w Cannes, a na wiele innych już ostrzę pazury. Jednego jestem pewien - styczniowe podsumowanie całego roku będzie wypchane po brzegi znakomitymi filmami. Ciekawe, jak bardzo zmieni się do tego czasu obecne TOP 10 i czy coś nowego wskoczy jeszcze do pierwszej piątki. Mam nadzieję, że tak.

2 komentarze:

  1. Bardzo dobra lista, chyba wszystkie z tych filmów mają u mnie 8/10 i wyżej. Muszę tylko nadrobić: Love Simon, Dusza i Ciało, Marline i Ghost Stories.

    OdpowiedzUsuń
  2. Shape of water to Arcydzielo - nr. 1.

    OdpowiedzUsuń