Od piątku w polskich kinach można oglądać „Najgorszego człowieka na świecie” Joachima Triera. Film często określany mianem „komedii romantycznej”. Jeżeli ta informacja działa odstraszająco to zignorujcie ją, bo jest daleka od rzeczywistości. Rzeczywiście, nie brakuje tutaj zgrabnie pomyślanych i wykonanych elementów romantycznych, ale no właśnie, to tylko jedne z wielu udanych fragmentów składających się na błyskotliwy komediodramat, który potrafi wzruszyć i rozbawić, ale też przywalić ponurymi wątkami.
Film Triera działa na wielu poziomach. Jest to chociażby wnikliwa opowieść o pokoleniu reżysera (40+) obytym w posługiwaniu się dzisiejszą technologią, dobrze jednak pamiętającym realia życia w analogowym, „namacalnym” świecie, gdy popkultura zajmowała fizyczną przestrzeń w naszych domach na kasetach i płytach, a nie tylko krążyła po kablach i wi-fi. W osobie Aksela reżyser kanalizuje różne swoje obawy, przemyślenia i frustracje, czemu (kolejny już raz) daje twarz Andersa Danielsena Lie, swojego „nadwornego” aktora. Poprzez Aksela wypowiada najbardziej gorzkie egzystencjalne myśli związane z ludzką śmiertelnością i tym, co po sobie zostawiamy. Aksel jest też sposobem na wykrzyczenie przez Triera gniewu na współczesne problemy związane z szeroko pojętą „poprawnością polityczną”.
Jest w tym trochę takiego starszego faceta wymachującego pięścią w niebo i pomstującego na klimat obecnego dyskursu publicznego, ale to w sumie istnieje sobie trochę na boku tej opowieści, bo główna historia jest skupiona na czym innym. Trier z ogromnym zaciekawieniem przygląda się pokoleniu nieco młodszemu od siebie - dwudziestolatkom uczącym się bycia trzydziestolatkami w świecie wypełnionym bodźcami i rozpraszaczami uwagi. Na główną bohaterkę filmu wybrał młodą kobietę, która wciąż poszukuje, kim tak naprawdę pragnie być w życiu, a także u czyjego boku go spędzić. Obie te rzeczy sprawdza metodą eliminacji. O jej wyborach życiowych, zarówno w kwestii edukacji i wykonywanego zawodu, jak i partnerów, częściej decydują emocje, jak rozum, bo ten nie zawsze potrafi jeszcze ubrać we właściwe słowa tego, co Julie (doskonała Renate Reinsve) podpowiada intuicja. „Kocham ciebie, ale nie kocham ciebie”, mówi wieloletniemu partnerowi, którego niebawem porzuci dla innego. On chce od niej konkretu, jasno opisanych uczuć, czytelnej analizy tego, co w ich związku nie działa i należy naprawić, a ona nie zaprząta sobie takimi rzeczami głowy, bo skoro nie działa, no to trudno, trzeba próbować gdzie indziej. Jak trafi w końcu na właściwy związek to będzie o tym wiedzieć, bo powie jej o tym serce.
„Najgorszy człowiek na świecie” działa jako całość, bo forma filmu ładnie uzupełnia się z jego treścią, ale wybija się ponad przeciętność dlatego, że Trier ma niezwykły talent do tworzenia scen zapadających w głowie i sercu. Jeżeli będzie się wielokrotnie wracać do tego filmu (a ja już wiem, że będę) to żeby zobaczyć (i przeżyć) jeszcze raz scenę weselną, motyw ze wstrzymanym czasem, albo imprezę z grzybkami halucynogennymi. Wewnątrz tych scen są dodatkowo jeszcze te szczególne momenty, które automatycznie trafiają w głowie do szufladki z ukochanymi migawkami filmowymi. Jak chociażby scena z dymem papierosowym robiącym za substytut pocałunku.
Wybierzcie się do kina, bo jest duża szansa, że gdy będziecie za 9 miesięcy wspominać najlepsze filmowe doświadczenia tego roku to „Najgorszy człowiek na świecie” będzie jednym z pierwszych tytułów, o których pomyślicie. W moim sercu na pewno pozostanie jedną z ulubionych tegorocznych premier.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz