wtorek, 24 maja 2022

Crimes of the Future - recenzja

 


W ostatnich tygodniach, a zwłaszcza dniach, prowadzących do canneńskiej premiery, tyle krążyło doniesień o szokujących scenach w nowym filmie Davida Cronenberga, o zniesmaczonych ludziach, którzy będą masowo wychodzić już po pierwszych minutach seansu, a przy okazji pełnych rozrzewnienia wspomnień z okresu, gdy Lazurowe Wybrzeże zapłonęło gniewem i odrazą po festiwalowych pokazach „Crash”, że łatwo było ulec wrażeniu nadchodzącej niechybnie apokaliptycznej nocy, która wstrząśnie Cannes w tym roku. Otóż nie. „Z pokazu wyszło tylko pięć ludzi”, donosił później rozczarowany zachodni krytyk. No rzeczywiście trochę słabo, bo więcej ludzi z sali kinowej jest tu w stanie przegonić dziesięciominutowa scena pasącej się kozy. 

 Nie miejcie jednak złudzeń, osoby nieprzygotowane na kontakt z Cronenbergiem dostaną tutaj pełno motywów od których odbiją się z głośnym hukiem. Rozcinane ciała oddychających ludzi odkrywające skrywane w nich bebechy kręcone na dużych zbliżeniach. Sekcja zwłok kilkuletniego chłopca uduszonego przez matkę obrzydzoną jego mutacją. Lizanie otwartych ran jako źródło seksualnej rozkoszy. Cronenberg przygotował dla widowni pełen pakiet cielesnej grozy i odrazy. Jednocześnie nie ma tutaj niczego niespodziewanego dla osób zaznajomionych z jego twórczością. Klient dostaje towar zgodny z zamówieniem. Smakowitą, mroczną, skąpaną w czarnym humorze potrawkę z ciała i narośli nowotworowej. 

 W „Crimes of the Future” Cronenberg kreśli ponury świat przyszłości na granicy posthumanizmu. Ludzie zapomnieli czym jest ból fizyczny. Przestali go odczuwać. Ich organizmy zaczynają wytwarzać nowe organy, które (jeszcze?) nie spełniają żadnego zadania. Specjalna organizacja próbuje dopilnować żeby osoby z tymi dziwnymi nowotworami nie płodziły potomstwa z obawy, że młode pokolenia będą się już od razu rodzić z organami nieznanymi dotąd ludzkości. Walka jest oczywiście skazana na porażkę i gruntowna ewolucja ludzkości w coś nowego wydaje się być nieunikniona. Na razie główny bohater, Saul Tenser (Viggo Mortensen), wykorzystuje wyjątkową płodność swojego organizmu do wytwarzania nowych organów przy performance’ach artystycznych podczas których jego partnerka (Léa Seydoux) wycina je i tatuuje. 

Ciężko tu w sumie mówić o jakiejś fabule, bo film jest raczej panoramą tego specyficznego świata skąpanego w mroku. Cronenberga od budowania jakiejś historii bardziej interesuje stawianie pytań o to, gdzie kończy się człowiek, a zaczyna nowa istota. Zastanawia się nad stawianiem granic moralnych w sztuce i przygląda ludzkości, która daleko oddaliła się od swoich naturalnych zachowań. 

Jest to przegadany film, ale to ten rodzaj dialogu, którego można słuchać bez chwili znużenia. Cronenberg nie nudzi, jest treściwy, zabawny, zdyscyplinowany montażowo (całość trwa 107 minut), pięknie buduje futurystyczny klimat przy raczej skromnym budżecie. Jest tu dużo nawiązań stylistycznych do starszych filmów Kanadyjczyka, ale to raczej zbliżenie się o kilka kroków do finalnej formy idei rozwijanych przez całą twórczość jak pasywne zżeranie swojego ogona. 

Jest to też film zadziwiająco uroczy, reżyser przygląda się z pewnym ciepłem swoim głównym bohaterom i łączącej ich relacji, jakby chciał powiedzieć, że nawet gdy pewnego dnia zabraknie na świecie miejsca dla ludzkości jaką znamy, to wciąż będzie istnieć idea humanizmu w tym, co po niej zostało. 

Jest to chyba najbardziej szokująca rzecz w jego nowym filmie.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz