piątek, 27 maja 2022

The Silent Twins - recenzja

 


Z przyjemnością i dumą obserwuję jak szybko Agnieszka Smoczyńska pnie się po canneńskiej drabince. Cztery lata temu pojawiła się w bocznej sekcji (Critics’ week) ze swoim drugim filmem. „Córki dancingu” narobiły wcześniej sporo szumu na świecie więc nie dziwiło, że „Fuga” została przyjęta z otwartymi ramionami przez sekcję skupioną na debiutach i drugich filmach w karierze młodych twórców. Minęło kilka lat i kolejny film Smoczyńskiej trafia do Cannes. Już w programie głównym. Jeszcze nie konkurs główny, ale niemniej prestiżowe Un Certain Regard dające zaistnieć na filmowej mapie mniej „gorącym” produkcjom. Nie zdziwię się jeżeli kolejny film Smoczyńskiej będzie już walczyć o Złotą Palmę. Zwłaszcza po tym, jak prezentowała się podczas przedwczorajszej festiwalowej premiery „The Silent Twins”. Pewna siebie, elokwentna, pełna pasji i miłości do swojego filmu oraz pracujących przy nim ludzi. Nie był to kolejny neurotyczny twórca wciąż niedowierzający, że przyjęto jego film do Cannes, tylko zdolna reżyserka, już rozpoznawalna na świecie, która jest na swoim miejscu. Całkiem słusznie, bo „The Silent Twins” to kawał porządnego kina. 

Film jest oparty na autentycznej historii dwóch bliźniaczek z Walii, które odmawiały komunikacji ze światem zewnętrznym. Siostry odzywały się tylko do siebie, i to gdy były same, wtedy dopiero żartowały, śpiewały, przekomarzały się, ale też prowadziły ostre kłótnie. Gdy pojawiał się ktoś trzeci, nieważne czy to był rodzic, siostra, nauczyciel, czy też ktoś zupełnie obcy, zupełnie milkły. W chwili wątpliwości, pokusy wydania z siebie dźwięku, jedna zerkała na drugą, jakby w poszukiwaniu potwierdzenia, że pakt milczenia jest wciąż w mocy, a może w nadziei, że dojdzie do jego złamania, otrzymania przyzwolenia na zrobienie tego. June (Letitia Wright) i Jennifer (Tamara Lawrence) dzieliła niezdrowa, toksyczna relacja, wywierały na sobie nawzajem okropny wpływ, nakręcając się latami w tej chorej relacji ze światem zewnętrznym, gdy były razem to czasem kończyło się wybuchami przemocy pomiędzy nimi i pełnymi nienawiści wyrzutami, ale odseparowane wpadały w stany katatoniczne. 

Brzmi jak idealna historia dla reżyserki, która wyspecjalizowała się w portretach niebanalnych kobiet. W „Córkach dancingu” przyglądała się siostrzanej relacji młodych niecodziennych młodych kobiet stających naprzeciw reszty świata. W „Fudze” opowiadała o kobiecie, która musiała odkryć siebie na nowo, odkopać informacje o zapomnianej przeszłości i zdecydować, czy chce odgrywać rolę obcej jej kobiety i powrócić do prowadzenia życia, którego nie pamięta. W „The Silent Twins” odnajdziemy ślady obu tych filmów. Film bywa śmiały formalnie. Już w pierwszej scenie bohaterki czytają na głos nazwiska obsady, w tym samych siebie, łamiąc tym samym czwartą ścianę w animowanych napisach początkowych, zwiastujących przy okazji powracający przez cały film motyw kolorowych, szalonych scen, pokazujących bogatą wyobraźnie obu sióstr, którą próbują przelać na papier (jedna wydała nawet książkę). Jednocześnie jest to film równie ponury, chłodny, stonowany, skupiony na szczerych emocjach i głębi psychologicznej, co „Fuga”. Odnaleźć można tu lekki romans z konwencją horroru, zwłaszcza w początkowej części opowiadającej o małych dziewczynkach, milczących, dość niepokojących, kopiujących swoje ruchy i zachwiania, porozumiewających się ze sobą w bardzo specyficzny sposób, będący czymś pomiędzy seplenieniem, a nie w pełni wykształconym narządem mowy. Gdy młode aktorki ustępują miejsca Wright i Lawrence (wszystkie cztery role bardzo dobre) to mniej w tym już grozy, a więcej smutku, bo porzucone przez nierozumiejące je społeczeństwo pogrążają się coraz głębiej w swoim aspołecznym dziwactwie prowadzącym do napiętnowania ich jako osób chorych psychicznie. 

„The Silent Twins” wysyła wyraźny sygnał, że Smoczyńska gra już w nowej, światowej lidze. Jest to oczywiście projekt niezależny, raczej niekomercyjny, kino zdecydowanie festiwalowe, skierowane do bardziej wymagających kinomanów, ale pokazujące, że polska reżyserka bez kompleksów odnajduje się w realiach produkcji zagranicznej i mogłaby spokojnie udźwignąć jakiś bardziej komercyjny angielskojęzyczny projekt. Pytanie natomiast, czy tego w ogóle pożąda i potrzebuje do szczęścia. Agnieszka Smoczyńska konsekwentnie podąża własną artystyczną ścieżką, nie oglądając się na oczekiwania i wymogi publiczności, szybko wypracowując charakterystyczny autorski styl, niełatwy w odbiorze, ale fascynujący, wciągający, pobudzający intelektualnie i emocjonalnie.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz