niedziela, 29 maja 2022

Elvis - recenzja

 


To powinien być film otwarcia festiwalu w Cannes. Energetyczny, głośny, pobudzający i ekscytujący. Z drugiej strony wszystkie te zalety docenia się jeszcze bardziej pod koniec festiwalu, gdy tyłek boli już czterokrotnie bardziej podczas siedzenia na kolejnym smętnym filmie z niemrawą pracą kamery i montażystą robiącym sobie już trzydziestą przerwę na fajkę. Wtedy wpada Elvis, cały na biało, pokryty cekinami, posypany brokatem, głośniki walą szczodrze decybelami, a montażysta bierze nadgodziny żeby wyrobić się z wszystkimi tymi karkołomnymi sklejkami i przejściami. Rock ’n’ roll!!! 

Jeżeli chcecie się dowiedzieć czegoś wartościowego merytorycznie o Elvisie i czasach w których tworzył to raczej nie jest właściwy film. Baz Luhrmann poświęca wprawdzie należytą uwagę muzycznym inspiracjom artysty, czerpiącego garściami od czarnoskórych muzyków, opowiada o jego problemach z konserwatystami zniesmaczonymi seksualną naturą jego występów oraz histerii jaką wzbudzał w fankach. Jednocześnie ledwie prześlizguje się po wielu innych kwestiach, pomimo blisko trzygodzinnego metrażu, pędząc na złamanie karku przez klasyczną formułę biografii od kołyski aż po grób. 

Jest to zarazem zaleta tego filmu, stawiającego bardzo duży nacisk na spektakl, eksces i energię. Luhrmann miał zawsze świetne ucho przy wybieraniu muzyki do swoich filmów i tutaj nie jest inaczej. Muzyka rzadko cichnie w „Elvisie”, płynnie przeskakując pomiędzy piosenkami głównego bohatera i współczesnymi utworami, w tym rapem, często lepiąc je w jeden twór. Jest tego naprawdę dużo. Lista wykorzystanych utworów ciągnie się podczas napisów końcowych niczym seans filmu Alberta Serry. „Elvis” puszcza oko do młodych odbiorców, obojętnie podchodzących do twórczości (i osoby) klasyka muzyki popularnej, oferując im historię przybliżającą tę niezwykle istotną postać z przeszłości jednocześnie zanurzając ją w teraźniejszych nurtach muzycznych. Puryści pewnie będą zniesmaczeni, ale miłośnicy kultury śmiałego remiksu spod znaku „Moulin Rouge!” będą uradowani. 

Obsadzony w głównej roli Austin Butler jest doskonały. Wyśmienicie oddaje naturę artysty, charakterystyczną mimikę, styl wypowiedzi, przede wszystkim jednak imponująco odtwarza ogrom jego charyzmy scenicznej. Jest to też zasługa Luhrmanna, zakochanego w swoim bohaterze, zapatrzonego w niego, zbierającego szczękę z podłogi, leżącą obok tych należących do fanek, gdy Elvis potrząsa nieprzyzwoicie biodrami i w obślizgły sposób wpatrującego się okiem kamery w okolice jego krocza. Sceny występów to prawdziwa energetyczna petarda równie imponująca montażowo co inscenizacyjnie. Luhrmann kilkakrotnie przywołuje rozbuchany styl fotografii Davida LaChapelle, gdy Elvis na dużym zbliżeniu i spowolnieniu jest portretowany w rozpisanych choreograficznie w misterny sposób i pięknie wykadrowanych scenach interakcji z fankami stojącymi pod sceną. 

Najbardziej kontrowersyjną decyzją artystyczną Luhrmanna jest natomiast opowiedzenie historii Elvisa oczami jego menadżera, pułkownika Toma Parkera, cwaniaka i kombinatora, który swojego podopiecznego bezlitośnie eksploatował wysysając z niego życie, ale też przy okazji nieprzyzwoite ilości pieniędzy z jego konta. Reżyser nie próbuje go oceniać, pozwala nawet bronić mu swojego zachowania, odnosząc się w monologach z offu do stawianych mu zarzutów. Ostateczną decyzję pozostawia widowni, ale odbiór tej osoby będzie raczej jednoznaczny. Zwłaszcza, że Tom Hanks robi z niego karykaturę, uzbrojoną w dziwaczny akcent i pogrubiający kostium. 

„Elvis” to jednak przede wszystkim widowisko, a nie solidna biografia i staranne odtwarzanie faktów, bo Luhrmann bardziej jest zainteresowany próbą oddania emocji z patrzenia na Elvisa przez osobę żyjącą w połowie ubiegłego wieku, jak wgryzaniem się w głowę i serce artysty. Stąd też kłopotliwa pod pewnymi względami decyzja uczynienia go niejako bohaterem drugoplanowym własnego filmu biograficznego. Mamy się zachwycić wielką osobowością idola, a nie przebywać zbyt długo ze zmęczonym człowiekiem. Jeżeli chcecie emocji, fantastycznego widowiska i głośnej muzyki to trafiliście pod właściwy adres. Więcej merytorycznego konkretu musicie już niestety poszukać w innym miejscu.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz